Wysiadam z marszrutki. Na turystów wysiadających ze mną od razu „rzucają” się panie zapraszając do pensonatów, które prowadzą. Omijają mnie. Przechodzę przez główny plac obstawiony taksówkami i delikami, które tylko czekają, aż ktoś będzie chciał jechać pod cerkiew Św. Trójcy czy gdzieś dalej. Zamiast nagabywania słyszę z kilku stron „Gamarjoba Magdalena”. Z uśmiechem odpowiadam po gruzińsku „dzień dobry”, czasem przystaję na powitalnego buziaka i pytanie „rogor har?” (jak się masz?), na które chyba nie słyszałam nigdy odpowiedzi innej niż „kargad” – dobrze. Po chwili zatrzymuje się obok mnie srebrna delica – kolega, od którego bierzemy konie na przejażdżki dla turystów, zauważył mnie, kiedy przyjechałam i podjechał zapytać gdzie byłam i jak się mam. 2 zdania wymienione po gruzińsku i stwierdził – „wsiadaj, zawioze Cię do domu, widzę, że masz ciężki plecak”. Nie muszę mówić gdzie mieszkam, tu wszyscy wszystko wiedzą. Wiedzą z kim się zadaję, u kogo mieszkam, gdzie najczęściej jadam, czy jestem sama czy nie i że lubię konie… tak, ostatnio od tego zaczyna się wiele rozmów… Można uważać to za wścibstwo. Co kogo obchodzi to i owo… Ja jednak myślę, że to zbliża ludzi. Jeżeli widzą, że dzieje się coś złego przychodzą z pomocą, a tym bardziej cieszą się, kiedy ktoś odnosi sukces. To zdecydowanie może zdziwić kogoś z Europy.
Khvicza odwozi mnie do domu i na dowidzenia mówi: „jak już wrócisz z tych swoich wojaży to jedziemy w góry. Pokażę Ci miejsca, gdzie jeszcze Cię nie było”. Nie umiem ukryć radości mimo zmęczenia po podróży i najchętniej odwołałabym wszystkie plany dla choć krótkiej przejażdżki.
Kiedy ponad rok temu postanowiłam przeprowadzić się do Gruzji, mimo wcześniejszych wyjazdów tutaj nie miałam pojęcia tak naprawdę w co się pakuję. Wiedziałam, że będzie trudno i że nie będę mogła tak po prostu się poddać. Przyjechałam tu w konkretnym celu i mimo wielu potknięć, nieporozumień, zawodów uważam ten wyjazd za najmądrzejszy życiowy krok. Zmienił się cały mój świat i sposób w jaki postrzegam ludzi, życie, podróż, miłość, rodzinę… Miałam tu być kilka miesięcy, poznać jak żyją ludzie, miałam kilka pomysłów na materiały, które czas i naczelny zweryfikowali i okazało się, że jeden temat ciągnie za sobą kolejne. Wszystko było takie nowe, ciekawe… zupełnie inne niż w Polsce, gdzie myślałam i uważałam, że znam już wszystko. Tak już jest, że zauważamy wiecej w nowych miejscach i po jakimś czasie znów zaczynamy się przyzwyczajać. Już po kilkunastu miesiącach tutaj patrzę na wiele rzeczy zupełnie inaczej niż wtedy kiedy przyjechałam. Chyba do niektórych rzeczy po prostu przywykłam. Do jazdy samochodem z Gruzinami. Do tego, że wszędzie stoją, leżą lub chodzą krowy – no może przesadziłam – nie ma ich w centrum Tbilisi, ale jak się wjedzie w peryferyjne osiedla poza krowami po ulicach chodzą konie lub osły. Do innego poczucia czasu i mimo tego, że zawsze byłam punktualna i oczekiwałam to od wszystkich wokół już wiem, że z pewnymi narodowymi nawykami nie ma co walczyć, a tym bardziej marnować na to emocji. Oczywiście są rzeczy, które potrafią mnie wyprowadzić z równowagi o każdej porze dnia i nocy, zwłaszcza związane z rolą kobiety w społeczeństwie, ale pamiętam również, że przyjechałam tu poznać Gruzję i jej mieszkańców i w znacznej większości muszę dostosować się do reguł tej gry, żeby wejść głębiej w społeczeństwo. Widzę w jaki sposób traktowani są ludzie, którzy szanują tradycje w poszczególnych miejscach. Którzy pamiętają, że są gośćmi w tym kraju i nie chcą koniecznie narzucać swoich „europejskich” standardów życia w każdej jego dziedzinie. Którzy nie chca pouczać Gruzinów, że w ich kraju jest inne prawo, wierzenia, role w społeczeństwie. Takie osoby często widzą dzięki temu więcej niż niejeden turysta, którzy przyjeżdżając na chwilę chce odhaczyć Top 10 najpiękniejszych/najpopularniejszych miejsc i potem pochwalić się znajomym „wyprawą do Gruzji”.
Gruzja zmienia się bardzo szybko. Od 2,5 roku kiedy zaczełam tu przyjeżdżać i zamieszkałam widzę ogromne zmiany, które można przypisać rozwojowi turystyki w tym kraju. Z jednej strony Gruzja otwiera się na świat i zaprasza do siebie, ale z próbą dostosowania się do wymogów turystyki traci swoją tożsamość. Mimo bardzo głębokiego poczucia narodowości Gruzinów, albo raczej przywiązania się do swoich regionów coraz częściej spotyka się z biznesowym podejściem do spraw, które jeszcze niedawno były kwestią honoru czy tradycyjnej gościnności. Bierze się to jednak z próby pogodzenia cieżkiej sytuacji finansowej z tym, co można sprzedać turystom by zachęcić ich do przyjazdu. Działa to też w drugą stronę. Gruzja stała się bardzo popularnym krajem turystycznym dzięki pięknym krajobrazom i różnorodności, ale przede wszystkim przez swoją gościnność. W wielu miejscach można tego doświadczyć, ale niestety nie są to już popularne turystyczne punkty. Dla wielu ludzi, zwłaszcza w górach, turyści, którzy przyjeżdżają przez 3-4 miesiące są źródłem dochodu rodziny, która za te pieniądze musi utrzymać się cały rok. Oddają pod przyjęcie gości część swojego domu gnieżdżąc się w jednym pokoju w kilka osób, bo wiedzą, że to może być ich jedna z niewielu szans na to by na jutro kupić coś do chleba. Często Gruzini zapraszają do swych domów wierząc, że „gość to podarek od Boga”. Ale coraz więcej osób przyjezdnych to wykorzystuje, a kolejni przychodzący po nich nawet oczekują. Ile razy słyszałam spotkając ludzi różnych narodowości, ale niestety w większości polskiej, że „przecież Gruzja miała być taka gościnna, a nikt mnie do domu nie zaprosił” albo „miało być tu tanio a właścicielka guesthausu zerżnęła mnie na 20 lari (ok. 35 zł) za noc a u niej w domu wcale nie było tak super”. Pierwsze pytanie jakie mi się nasuwa po takich komentarzach – jaki trzeba mieć tupet by oczekiwać gościnności i jeszcze na nią narzekać. Po pierwsze taka rodzina, chcąc ugościć kogoś wykłada na stół wszystko co ma na tą chwilę, a nawet czasem sąsiedzi coś donoszą, bo przecież należycie trzeba się pokazać. Na stole jest znacznie więcej niż to, co jedzą domownicy na co dzień. Najgorsze, że Gruzini nie są nauczeni oszczędzać, o ile jest co i często żyją z dnia na dzień. Przy zastawieniu stołu dla gości są szczęśliwi, że zachowali się zgodnie z tradycją i gość jest zadowolony, ale przez kolejne dni często mają problem by wykarmić rodzinę. Znaczna część pensjonatów czy tzw. hosteli w miejscowościach turystycznych to tak naprawdę domy, z których wyjechały dzieci na studia, albo mają swoje rodziny i mieszkają gdzieś obok. Przez Gruzinów często udostępnianie domu dla obcych jest odbierane, że goszczą kogoś w najlepszych możliwych warunkach jakie znają… bo nie podróżują i nie wiedzą często, jaki standard jest gdzieś indziej, a nawet jak wiedzą, często nie mają jak podjąć remontu… Często niekonfortowo czują się z pobieraniem pieniędzy za nocleg mając nadzieję, że nie urażają gościa, a w odpowiedzi słyszą, że łazienka jest taka a nie inna, że łóżko niewygodne, że za brak wody powinno obniżyć się cenę… Gospodyni jest wstyd, bo przecież ugściła kogoś w swoim domu, tam gdzie jest dobrze jej i jej rodzinie, a ktoś ma pretensje o rzeczy, których ona nie umie sobie wyobrazić… a wody nie ma w całym Kazbegi więc nie ma to wpływu. Oczywiście pojawia się coraz częściej również odwrotna sytuacja czyli wykorzystywania turystów, naciągania ich… głównie biorąca się już po wielu sytuacjach, gdzie turyści pokazali, że nie szanują gościnności mieszkańców więc po co mieć skrupuły.
A nie lepiej zaakceptować ten kraj taki jaki jest? To nie Polaka czy też inny kraj świata, do którego należy wszystko porównywać… skoro uważasz, że w Twoim jest lepiej, może zrób przysługę wielu ludziom i z niego nie wyjeżdżaj… nie da się uniknąć porównań, ale to nie znaczy, że na miejscu musisz narzekać albo tym gorsza pouczać lokalnych… Na początku sama wpadłam w tą pułapkę porównując standard jeździectwa jaki znałam w Polsce do tego jak się jeździ na Kaukazie… Zwróciłam uwagę Gruzinowi, że za mocno ciągnie konia za wędzidło. Odpowiedział mi: „Magda, pochodzisz z Polski. Znam historię waszej kawalerii i wiem, że polscy jeźdźcy przez wiele wieków byli cenieni dzięki swoim umiejętnościom… Ale historia waszego powiedzmy jeździectwa jest tyko o kilka tysięcy lat krótsza niż na Kaukazie więc nie pouczaj mnie jak mam jeździć na koniu”. Na początku byłam obruszona. Teraz wiem, że to ja się źle zachowałam. Patrząc na to, czego nauczyłam się w Europie oczywiście mogę uważać, że wiele rzeczy powinno być tu robionych inaczej. Ale to, że coś wg mnie oznacza „lepiej” nie znaczy, że będzie oznaczało to samo dla kogoś innego. A tym bardziej w kraju z inną historią i przez to innymi tradycjami, mentalnością, przyzwyczajeniami narodowościowymi ludzi. Jestem w Gruzji, nie w Polsce. Nie musi tu być po polsku. A wręcz nie może być. Przecież po to wyjechałam z Polski, żeby odkryć autentyczne miejsce, a nie wprowadzać tam polskie mądrości. Nadal nie zgadzam z wieloma rzeczami, są to moje osobiste przekonania, nie znaczy to jednak, że musze narzucać je komuś tylko dlatego, że myślę inaczej. Wychowałam się w innym świecie, a chcąc zrozumieć ten muszę być jego obserwatorem a nie reformatorem. Mogę się dzielić moimi obserwacjami, ale nie chciałabym nigdy posunąć się do oceny, ponieważ nie czuję się upoważniona do tego, właśnie przez to, że jestem tu na chwilę, a chcę poznać jak najwięcej. Nie można czegoś ocenić nie znając całej historii, powodów dla których miały miejsce i powodów, dla których otoczenie odbiera je w taki, a nie inny sposób.
Patrząc w ten sposób cieszę się bardzo, że zostałam zaakceptowana w wielu miejscach począwszy od Sighnaghi gdzie miaszkałam pół roku, gdzie ludzie są bardzo otwarci, w Kazbegi, gdzie trudno wyjść ze statusu turysty, wśród pasterzy tuszeckich, którzy zapraszając mnie do siebie nie patrzą na mnie już przez pryzmat turysty czy kobiety, ale przez pryzmat dziennikarza lub osoby, która naprawdę chce ich poznać.
Za 2 tygodnie wylatuję do Polski, a potem ruszam w dalszą podróż… Moje serce jednak zostaje tutaj i przez to też nie wyobrażam sobie, żebym miała tu nie wrócić. Zakończyłam sezon turystyczny jako przewodnik, nadrabiam zaległości służbowe w redakcji i zdecydowanie chciałabym swoje spostrzeżenia na temat tego kraju opisać na swojej stronie. Zaniedbałam ją, ale wieksza ilość czasu i chęć wypowiedzenia się w wielu kwestiach związaych z Gruzją skłoniła mnie do napisania kilku tekstów, które już niedługo pojawią się na stronie. Także zapraszam, również do rozmowy w jaki sposób Wy odbieracie Gruzję, podróże i kwestię kultur różnych krajów.
M.