Okrężną drogą do Polski

                Zawsze przed wyjazdem jest za mało czasu… na wszystko… a może za późno zdałam sobie sprawę, że naprawdę wyjeżdżam i tak wiele spraw było jeszcze do załatwieia. Zaniosłam kilka rzeczy do sąsiadki, spakowałam plecak, zamknęłam za sobą drzwi domu, w którym mieszkałam. Nie zdążyłam pożegnać się z wszystkimi a już siedziałam w marszrutce. Patrząc przed wyjazdem na Kazbek czułam naraz emocje, jakie miałam wchodząc dwukrotnie na Meteo, kiedy jeździłam na Baronie i innych koniach, kiedy pokazywałam to miejsce innym, którzy widzieli je pierwszy raz i z takim samym podziwem jak ja teraz nie mogli oderwać od niego oczu. Człowiek jest tak mały ze swoimi problemami wobec tych wielkich gór. Dzięki rozmowie w marszrutce nawet nie zauważyłam kiedy znalazłam się w Tbilisi. Znów wszystko działo się jakby za szybko. Albo ja w każdym miejscu teraz chciałam być dłużej by choć jeszcze chwilę móc się nim nacieszyć.baron1small
                  Pojechałam do Sighnaghi by pożegnać się z wieloma osobami, a chcąc z każdą spędzić choć chwilę nie pożegnałam sie z większością… „Wrócisz szybciej niż planujesz, przecież się zatęsknisz” – mówił mój gruziński „tato”, ale nie zmienia to faktu, że nie doszłam do każdego. Pośpiech, również w naszym życiu sprawia, że nie mamy czasu dla innych osób, a przecież to one są najważniejsze. Spędziłam w Sighnaghi tyle miesięcy, tyle zawarłam przyjaźni, tyle się wydarzyło… Wyjeżdżając tutaj dopiero poczułam się jak małe dziecko, które lada chwila miało zacząć tupać i płakać odmawiając wyjazdu. Przecież jestem dorosła, nie wypada… Wizyta w Sighnaghi całkowicie mnie rozwaliła…
Potem już tylko pęd wcześnie rano do Tbilisi, do lekarza by zdąrzyć przed wyjazdem, spotkanie z kumpelą, która przyjechała zobaczyć tą magiczną krainę, o której ciągle wkoło mówię i już dalej do Kutaisi.
        Czekajac na samolot do Dortmundu zadzwoniłam jeszcze do znajomego pasterza, który na wieść, że już wyjeżdżam zapytał tylko – „ale idziesz z nami w maju ze stadem?” No ba, oczywiście! Może nie sama, jeśli ktoś będzie chciał iść z nami. Swoją drogą, przyzwyczajona do nocnych przelotów dziwnie czułam sie o 2 po południu na lotnisku tonącym w słońcu. Do tego język polski prawie wogóle się nie pojawił, zamiast tego wszyscy mówili po gruzińsku i niemiecku. Pierwszy raz jednak miałam mały problem przy sprawdzaniu mojego bagażu. W nerce, którą miałam zawieszoną na biodrach i dałam do prześwietlenia policja znalazła coś, co oglądane w monitorze wywołało zdziwienie a kiedy zaczęłam szukać to, o co prosili sama zaniemówiłam. Pół roku temu, kiedy byłam w Truso znalazłam tam zdetonowany pocisk. Wzięłam go by zapytać kumpla, który zna się na broni o kilka szczegółów… i zapomniałam o nim, aż do wizyty na lotnisku. Po pytaniach skąd go wzięłam i wyjaśnieniach w stulu ” o ja blondynka, nie wiem co to takiego” wszyscy zaczeliśmy się śmiać i sprawa się rozmyła. Po odprawie pewien Niemiec podszedł do mnie tylko i zapytał czy mam jakieś inne „bombowe sprawy” przy sobie, bo zastanawia się nad lotem. Moja odpowiedź była oczywista – że „nawet kilka i właśnie rozważam czy chcę by samolot wyleciał, czy jednak nie chce dolecieć do celu”.
          W Dortmundzie chwila czekania i dalej już autobusem do Warszawy… z jednej strony zaoszczędziłam na połączeniu bezpośrednim ponad 100 euro ale chyba bardziej cieszyłam się z tego, że ten powrót jest taki rozciągnięty w czasie, a po drodze poznałam kilku fajnych ludzi. Przyjechałam do Warszawy późnym popołudniem i nie dotarło do mnie… rozumiałam wszystko co mówią obok ludzie, mimo zielonego światła i zatrzymania się wszystkich aut miałam lekkie obawy przed wchodzeniem na ulicę, schody w metrze powoli się ciągły w porównaniu z tbiliskim metrem… ale działałam jak automat. Jakby to wszystko obok było tylko na chwilę.
           Po kilku dniach w Warszawie, by popracować nad zdjeciami poszłam do ulubionej kawiarni, usiadłam w ulubionym fotelu, takim wielkim, w którym mam wrażenie, że nikt mnie nie widzi. Zamówiłam Americano i jak zwykle ten sam co zawsze barista skusił mnie na moje ulubione ciasto. Odchodziłam już kiedy Pan Łukasz nagle powiedzał „dawno u nas Pani nie było”. Zatkało mnie. Te słowa wyrwały mnie z mojego świata. Obudziłam się. Obudziłam z mojego gruzińskiego snu. Rozejrzałam po kawiarni i zaczęłam się zastanawiać, czy to co wydawało mi się jeszcze przed chwilą rzeczywistością było tylko snem. Przyznaję, że odnalezienie się znów w miejscach, które tak dobrze znam stało sie dla mnie dziwne. Chodzę tymi samymi ścieżkami automatycznie. Z niektórymi osobami nagle straciłam temat do rozmów, a z innymi rozmawiając chciałabym by czas się zatrzymał. Ale to chyba normalne, jak wyjeżdża się gdzieś na dłużej, a nawet najlepsze media społecznościowe przez ten czas nie mogły zastąpić spojrzenia, dotyku, bycia razem. A przecież nie było mnie aż tak długo, więc o co chodzi?
lot
                Siedząc w samolocie do Dortmundu patrzyłam na morze chmur i w końcu miałam chwilę dla siebie, by trochę pomyśleć. Nie czułam, że wracam do Polski. Czułam, że ja tam wyjeżdżam, a niedługo wrócę do miejsca, które stało sie dla mnie tak bliskie. Gruzja dała mi wiele lekcji, nie zawsze przyjemnych, ale im więcej ich dostałam, tym więcej chcę się nadal uczyć. „Wracam do miejsca, które znam. Do mojej dawnej rzeczywistości. Ale ja już jestem troszkę inną osobą i już do tej rzeczywistości nie pasuję”. Myślę, że nie tylko ja ma taki problem. Po każdej dłuższej podróży, po tylu wspomnieniach, odwiedzonych miejscach, życiowych lekcjach jakie dostaliśmy zawsze wracamy inni. Zawsze się coś zmienia. Oby zawsze na lepsze.
Welcome to Poland…

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *