Wiatr pod skrzydła

Koniec roku i trochę czasu dla siebie sprawiły, że postanowiłam zebrać doświadczenia tego roku do kupy, posegregować, wyciągnąć wnioski i zaplanować kolejne kroki.

Zwykle robiłam takie podsumowanie sama dla siebie, ale mijający rok uświadomił mi, jak wiele innym osobom może dać opowiadanie o swoich doświadczeniach w sposób rzeczowy i z wnioskami. Z kolei dla mnie jest to świetne studium własnego rozwoju i spojrzenie na pewne wydarzenia, jako lekcje do odrobienia.

Każdego roku kiedy kupuję kalendarz na kolejny rok patrzę czy z przodu ma wolną stronę, na której mogę wpisać listę marzeń / celów do realizacji na kolejny rok. Wpisuję na niej 3 grupy marzeń – te które są łatwe do spełnienia, te wymagające pracy ale możliwe oraz te wielkie, nierealne. Plus potem to co się ciśnie samo do zapisania.

Zaskakujące jest to, że po 4 latach, od kiedy zaczęłam to robić i patrzyć przy każdym otwarciu kalendarza na nie w większości udaje mi się zrealizować te nierealne marzenia. A przynajmniej wydające mi się nierealne w momencie ich spisywania. Mam świadomość, że myśli mają siłę sprawczą, a dodatkowo, skoro ciągle szukam sposobu ich realizacji zaczynam otaczać się ludźmi, którzy pomagają zrobić mi choć krok w ich stronę.

W ten sposób dotarłam do wielu fotografów, od których dostałam cenne lekcje – nie zawsze dotyczące fotografii. Tak też dotarłam do miejsca, gdzie jestem dziś bogatsza o przygody, lekcje pokory, sukcesy, prawdziwych przyjaciół. Łatwiej się idzie kiedy wiadomo jaki obrać kierunek.

Lista 2016

  • pozostanie w Gruzji dla realizacji projektów – co wiązało się ze znalezieniem miejsca, gdzie zostanę = z rachunkami = z w miarę stabilnym zarobkiem, a właściwie szukaniem na niego możliwości. Może i jestem w drodze, ale to nie zwalnia mnie z myślenia, w jaki sposób pokryć koszty swojego utrzymania. Pracowałam w hostelu w Sighnaghi na zasadach wolontariatu – wiec poczynając od zimy miałam dach nad głową do wiosny, potem dostałam propozycję współpracy od bliskiej mi osoby, która w zamian za pomoc zaproponowała mi nie tylko pracę, ale też dach nad głową. Zmiana miejsca zamieszkania z Sighnaghi na Kazbegi pozwoliła mi również na poznanie miejscowej ludności – Mochewów, którzy znacznie różnią się przyjmowaniem do siebie nowych osób od otwartych Kachetyńców.
  • aktywny powrót do jeździectwa – kiedy to pisałam miałam nadzieję, że pojeżdżę w Gruzji konno więcej niż na rajdach z Eat Life, gdzie czułam się bezpieczniej pod okiem Magdy i Michała przy oswajaniu się z nową sytuacją – brakiem strachu do koni po wypadku. Co z tego, że w Gruzji wszędzie biegają konie, jazda na nich wcale nie jest taka oczywista. Po pierwsze jeśli jestem traktowana jak turystka, to nie mało to kosztuje, nawet porównując do cen w Polsce w szkołach czy klubach jeździeckich, gdzie jednak wyszkolenie koni i sprzęt są na o wiele wyższym poziomie. Po drugie, nawet jeśli gdzieś traktowano mnie już bardziej jak „swoją” to zaczynały się tematy, że niekoniecznie powinnam jeździć jako kobieta, co rozwścieczało mnie w ułamku sekundy. Udało jednak dogadać się z koniarzami, kiedy okazało się, że na konie chce jechać grupa anglojęzyczna i akurat byłam pod ręką tłumacz. W ten sposób zaczęłam uczyć się więcej gruzińskiego, a nawet rosyjskiego, przed którym się opierałam. Kiedy zakochałam się w Baronie moja upierdliwość w połączeniu z pięknym uśmiechem spowodowały, że jego właściciel nie stawiał oporów, bym mogła go brać w teren sama – o ile go złapałam w górach. Gorzej, że przy moich umiejętnościach Baron dokładnie pokazywał, że współpracę ze mną ma gdzieś. „Walka” z nim, by nie zrobić mu krzywdy, a jednocześnie utrzymywanie się za każdym razem kiedy stawał mi dęba, wyrywał galopem czy zawadzał o bramę sprawiło, że nie czuję już strachu siadając na obcego konia, bo jestem pewna swych umiejętności. Do tego rajdy konne, wyjazdy z grupami, z którymi konno jechałam jako przewodnik a po powrocie do Polski jazdy nawet 2-3 razy w tygodniu pod okiem instruktorów, którzy poprawiali moje błędy w technice. W końcu strach ustąpił miejsca wręcz intymności, jaka zaczęła się wywiązywać z końmi. Przyjemności samego dotyku, przytulenia się i odczuwania obopólnej radości z jazdy.
  • publikowanie zdjęć – zaczęło się od zdjęcia Sighnaghi, wykonanego w jeden z moich najgorszych dni w Gruzji, kiedy myślałam, że wszystko zawaliło mi się na głowę i nie wiedziałam, co dalej. Moi koledzy – Polak i Gruzin wymogli na mnie, byśmy z Tbilisi pojechali na kilka dni odpocząć od stresów w Sighnaghi. Kiedy jechaliśmy, poprosiłam Bagrata by się zatrzymał, chwyciłam aparat i wybiegłam na zbocze góry naprzeciw Sighnaghi. Kiedy usłyszałam dźwięk migawki wiedziałam, że teraz będzie już dobrze. Że doświadczam czegoś pięknego. Zdjęcie zostało wyróżnione przez National Geographic Polska na stronie, zajęło II miejsce w konkursie społeczności NG, potem pojawiło się jako zdjęcie dnia wydania amerykańskiego, zdjęcie miesiąca gruzińskiego magazynu Photoessey, HotShot miesięcznika Digital Camera Polska, zdjęcie tygodnia niemieckiego tygodnika HOERZU, a niedługo pojawi się w wydaniu specjalnym jeszcze jednego miesięcznika. Zdjęcie, które sprawiło, że poznałam niesamowite osoby, które napisały do mnie chcąc poznać jego autora. Mam nadzieję, że nie zostanę fotografem jednego zdjęcia, ale faktem jest, że właśnie to zdjęcie otworzyło mi wiele drzwi. W końcu też zaczęłam zarabiać na fotografii.
  • nauka reportażu – przeprowadzając się do Gruzji nie wiedziałam jak ugryźć temat, zgłosiłam się do największej gazety, gdzie mogłam odbyć praktykę związaną z fotografią, a nie jak to miało być w polskich realiach – robiąc kawę lub herbatę jako przyszły fotoreporter. Mój upór i ciągłe drążenie tematu doprowadziły mnie do wspaniałych polskich, francuskich, angielskich i gruzińskich fotografów, którzy udzielili mi wielu rad. Nie spodziewam się szybkich efektów tej nauki, bo do wielu rzeczy trzeba jeszcze dojrzeć. Muszę zacząć widzieć świat bardziej świadomie, by umieć przekazać treść na zdjęciach. Wszak fotografia to sposób, w jaki widzimy świat. Jeżeli czegoś nie rozumiemy, czy nie dostrzegamy jak pokazać to na zdjęciu? I tu wielkie ukłony przede wszystkim dla Krystiana Bielatowicza, który zawsze kiedy myślę, że znalazłam na coś sposób zadaje mi pytanie, na które nie znam odpowiedzi i znów muszę drążyć temat by zrozumieć coś więcej. Dla Tomasza Tomaszewskiego, za surowe uwagi i jeszcze większe rozwinięcie skrzydeł. Dla Maćka Nabrdalika – za trudne zadania zmuszające do patrzenia inaczej. Justynie Mielnikiewicz – za możliwość spojrzenia na Gruzję jej oczami. Dla Archila Kikodze – który znajdował czas dla mnie mimo własnych projektów i który z przyjemnością dzielił się ze mną wiedzą gromadzoną latami na temat Tuszetii i Chewsuretii ciesząc się szczerze tym, że chłonę temat. Markowi A. za kąśliwe uwagi, które sprawiają, że za wszelką cenę, chcę udowodnić, że dam radę. Gdybym miała wymienić wszystkich zaangażowanych w mój rozwój musiałabym poświecić na to osobny wpis, ale zmierzając do sedna – czasem, kiedy czegoś mocno chcemy poznajemy osoby, którym zależy na naszych krokach do przodu, bo pamiętają, kiedy stali w tym samym miejscu i im też ktoś pomógł… a ja szybko nie odpuszczam. Dali mi skrzydła i postawili nad urwiskiem. Teraz trzeba uwierzyć, że umiem ich używać i lecieć…
  • nauczyć się przetrwać w górach – może i śmiesznie to zabrzmi, ale nie mam doświadczenia w górach, mimo, że często robię w nich zdjęcia. Przed Gruzją nawet po nich zbytnio nie chodziłam. Ba, nawet nigdy wcześniej nie spałam w namiocie. Z moich namiotowo-górskich doświadczeń w Gruzji można by zrobić komedię pt. Blondynka na Kaukazie. Roboczo rezerwuję tytuł 😉 Wiedziałam jednak, że tak jak powrót do jeździectwa, tak i umiejętność radzenia sobie w górach będzie mi potrzebna do realizacji moich kolejnych, większych marzeń na kolejne lata. 5 dni pod namiotem w Chewsuretii, kilkudniowy rajd konny, prawie tydzień w Tuszetii pod chmurką, podróże z ekipą Busem przez Świat, dwa wejścia na stację Meteo pod Kazbekiem – łącznie z kontuzjami, pierwszym wejściem na lodowiec z obdartymi dosłownie nogami, radzenie sobie w obozowisku mimo braku swobody poruszania się, wiele udzielonych rad i pomocy przyczyniły się do tego, że podjęłam się realizacji kolejnego marzenia w przyszłym roku – bez gwarancji powodzenia ale z wiarą, że sobie poradzę, a na pewno nabiorę kolejnych doświadczeń.
  • zdobyć Kazbek – podchodząc pierwszym razem odpuściłam przez kontuzje, ale kondycyjnie nie byłam też przygotowana. Za drugim razem kiedy stanęłam na 4000 m dotarło do mnie, że to nie moje marzenie. Piękne wyzwanie, kondycyjnie za drugim razem mogłabym dać radę, ale to nie był mój czas. Nie dojrzałam psychicznie do zdobywania takich gór. Jestem uparta, kondycja jest coraz lepsza, ale to nie był jeszcze mój czas. To nie to.
  • zacząć pisać – idzie opornie, ale doszłam do wniosku, że małymi kroczkami coś z tego wyjdzie. Na razie efekty pokazuję od razu na stronie, gdzie publikuję wpisy na blogu. Zapisałam się na warsztaty pisania podczas pobytu w Polsce, które uświadomiły mi ile słowo pisane może pomóc mi w mojej pracy… tej o której marzyłam, a która jest już w zasięgu ręki…
  • spędzić Sylwester w innym miejscu niż Praga – po 11 Sylwestrach w Pradze jako przewodnik marzyłam by spędzić ten dzień dla własnej przyjemności, a nie sprawiając przyjemność innym. W tym roku spędzę go nieco w drodze… Nowy Rok przywitam w Brukseli, która jest jednym z przystanków mojej drogi do Argentyny. Z przyjaciółką, rosyjskim tanim szampanem i zaczynając kolejny etap mojego podróżowania – kierunek Ameryka Południowa.

Do tej listy dochodzi schudnięcie – jak się okazało przez przypadek, kiedy przestałam się przejmować dietami itd. Kilku marzeń nie udało się zrealizować, głównie dlatego, że w trakcie sięgania po nie uświadamiałam sobie, że nie są mi potrzebne, nic więcej w moje życie nie wniosą. Że ich spełnienie nie było do końca moim marzeniem. Marzenia jednak to nie lista do Św. Mikołaja z nadzieją, że ktoś za mnie odwali robotę. Każde z nich to praca ze świadomością, gdzie zmierzam i po co to robię. Powrót do jeździectwa kierował mnie do jazdy z gauchos – kowbojami z Argentyny przez stepy – to był mój cel. Publikacje zdjęć i wiara we własne siły sprawiły, że jedno z moich największych marzeń czyli publikacja w National Geographic przestała być głównym celem, stała się punktem na drodze dalej. Nie chodzi o to by cieszyć się żółtym prostokącikiem przy zdjęciu podczas kiedy oddaje się coś tylko dla prestiżu, a nie traktuje poważnie jako pracę z wymiernymi efektami. Nadal marzę o publikacji w NG i nadal jest to jeden z moich celów na drodze, ale nie zdjęcia które zrobiłam, bo miałam szczęście, że znalazłam się w odpowiednim miejscu i czasie. Chciałabym opublikować materiał reporterski, przemyślany, którego wartości jestem pewna i który niesie w sobie treść i historię. A tego dopiero się uczę. I wiem, że dopnę swego, bo zrobię to z innych już powodów niż chęć bycia zauważonym jako osoba, ale dla zauważenia treści, które mam do przekazania.

Z ekipą Busem przez świat pod lodowcem Chaaladi

2016 zaowocował nowymi znajomościami – od osób poznanych w drodze, prezentacji podróżniczych, warsztatów do festiwali. Poznałam bliżej ludzi, o których wcześniej tylko czytałam i było to dla mnie niesamowite przeżycie. Moi idole okazali się normalnymi, a do tego niesamowicie pozytywnymi ludźmi. Los Wiaheros – Alicja i Andrzej, pierwsi podróżnicy, których podróże zaczęłam śledzić, którzy mi imponowali – nadal nie mogę uwierzyć, że umawiamy się na piwo czy obiad tak po prostu, jak starzy kumple. Busem przez świat – Karol i Ola, oraz ekipa z którą podróżowałam przez kilka tygodni po Gruzji – mega pozytywne doświadczenie, którego nie zapomnę do końca życia. Kto podróżuje, ten żyje dwa razy – Ewa, niesamowicie praktyczna i rzeczowa podróżniczka, która przyjechała do mnie do Gruzji na wino, a z którą zakumplowałam się i mam nadzieje, że nie raz spotkamy się… gdziekolwiek na świecie 🙂 Wielki Szlak Himalajski – Bartek i Asia – niesamowici pasjonaci gór, których podziwiam za konsekwencję w realizacji wielkiego marzenia. Piotr Horzela – przykład człowieka, który mając w życiu cel poświęca się nauce, by go osiągnąć, a do tego opowiada tak, że człowieka zaczynają fascynować pingwiny. Tomek Michniewicz – dla mnie wielki autorytet podróżniczy, który dużo w życiu zobaczył i ma dużo do powiedzenia, a do tego niewiarygodnie pomocny i otwarty na drugiego człowieka. Wojciech Górecki – człowiek zafascynowany Wschodem, autor wielu książek, z których czerpałam wiedzę ucząc się o kraju, w którym postanowiłam żyć – przy którym miałam tremę by się przedstawić, a on przeprosił mnie, że nie zdążył na moją prezentację. Niesamowicie skromny człowiek z ogromną wiedzą i zmysłem obserwatorskim. Anita Demianowicz – dla mnie wzór kobiety-podróżniczki. Stała się dla mnie bohaterką w osiąganiu swojego celu, rozwijaniu się i nacisku na poszerzanie swojej wiedzy i doświadczeń.

W kończącym się roku straciłam wielu przyjaciół, choć mówi się, że „przyjaciel, który odszedł nigdy nie był Twoim przyjacielem”. Uwalniając się od pewnych relacji miałam poczucie, że tracę coś ważnego, ale z biegiem czasu okazywało się, że zaczynałam oddychać. Nie miałam pojęcia ile osób wokół było przy mnie dla własnego poczucia wyższej wartości, kiedy było u mnie źle. Prawdziwych przyjaciół nie poznaje się w biedzie, a wtedy kiedy umieją znieść Twój sukces. Choć to właśnie oni powinni wiedzieć, ile pracy ten sukces wymagał.

Lista 2017

Żeby za długo nie przeciągać i bez zbędnych rozbudowanych komentarzy, lista na 2017 – dłuższa, trudniejsza ale i bardziej ambitna.

  • nauczyć się hiszpańskiego – uczyłam się kilka lat temu przez kilka miesięcy – jadąc do Ameryki Południowej, nie chcę używać polskiego ani angielskiego. Łatwo nie będzie, ale mam przeczucie, że załapię.
  • nauczyć się gruzińskiego – lepiej niż umiem obecnie, by móc samodzielnie jeździć na reportaże, nie posiłkować się rosyjskim ani tłumaczami, którzy nie zawsze tłumaczą wszystko i dokładnie – na tyle już gruziński rozumiem, że wiem, kiedy ktoś sprzedaje mi inną wersję, swoją.
  • przejechać samotnie konno z Tuszetii do Kchewi – wymaga jeszcze większych umiejętności i pokory, ale możliwe.
  • uwiecznić Drogę Mleczną na zalanej wodą pustyni Uyuni – do realizacji za miesiąc o ile El Ninio nie pokrzyżuje mi planów pogodowych, zaaklimatyzuję się gdzieś wcześniej i ogarnę jak radzi sobie z astrofotografią aparat, który dostałam na wyprawę.
  • przejechać konno fragment pampy lub sierry z kowbojami andyjskimi – gauchos – i tu wierzę w cuda i wystarczające moje umiejętności jeździeckie.
  • latać – na paralotni, czymkolwiek, co jako następstwo pokonania lęku przestrzeni i wysokości da mi większe poczucie wolności
  • nauczyć się wspinać – czas najwyższy, warunki mam idealne a brak umiejętności i ciężki tyłek nie są wymówką.
  • nauczyć się nurkować – wstęp do kolejnego wielkiego marzenia, do którego muszę się przygotować na kolejny rok.
  • samotna wędrówka przez Kaukaz – sprawdzian, czy sobie radzę, by sprostać kolejnemu marzeniu na ten sam rok
  • nauka strzelania z łuku, w kolejnym etapie w galopie na koniu
  • publikacja materiału reportażowego w prestiżowym miesięczniku w Polsce
  • nauka skakania – na koniu oczywiście, trzeba się rozwijać
  • wystawa – z materiałem reporterskim
  • wygranie prestiżowego konkursu fotograficznego – może na dzień dzisiejszy nie mam wystarczających umiejętności, ale jest jeszcze cały rok na naukę
  • zakończenie materiału o Tuszetii – z wyczerpaniem głównego tematu, a to możliwe jest tylko po dokładnym poznaniu kultury tego regionu. Muszę to skończyć, by zacząć kolejne pomysły, może gdzieś indziej…
  • dogadanie się z Baronem – najbardziej uparty, czupurny i najwspanialszy koń z jakim się zetknęłam – albo się pogodzimy czyli ja się podszkolę, a on przestanie szukać okazji by się mnie pozbyć z grzbietu, albo rozejdziemy się… cóż, może i miłość ognista, ale okaże się czy rokuje na związek 😉
  • fotografowanie tańca koni fryzyjskich podczas festiwalu w Maladze
  • 3 tygodnie w siodle w Kirgistanie – planowane na przełom września i października 2017

Innymi słowy, nie ma użalania się nad sobą. Jest trochę do zrobienia i mało czasu na naukę 🙂

Życzę Wam by spełniły się Wasze marzenia – te wielkie, które nadają życiu sens oraz te małe dające mu smaczek oraz podróży – by lepiej zrozumieć świat i wyjść z własnej strefy komfortu – boli, ale wzbogaca życie i sprawia, że człowiek jest szczęśliwy. Magicznego 2017 Roku!!!

M.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *