Recenzja produktów marki REGATTA

Planowanie podróży niestety nie ogranicza się tylko do wybrania kierunku i zakupu biletów. Miałam swój stary sprawdzony plecak, nieco przyciężkawą kurtkę, która służyła mi na poprzednich wyjazdach i przekonanie, że jak zwykle dam sobie radę. Nauczyłam się, że mam sobie radzić tym co mam. Kiedy zdałam sobie sprawę, że jednak to nie jest takie proste i muszę zaopatrzyć się w większy plecak, a rzeczy w nim muszą być lekkie bo będę go dźwigać codziennie przez prawie 3 miesiące, zaczęłam się dość rozglądać. Natrafiłam na schody w postaci kolejnych kosztów i ograniczonej wiedzy, co tak naprawdę jest mi potrzebne. I tu pojawia się Regatta – producent odzieży i ekwipunku outdoorowego, gdzie doradzono mi, na co powinnam się przygotować podczas drogi oraz co ze sobą zabrać.

Podróż do Ameryki Południowej obfitowała w niespodzianki. Plan zmieniał się czasem zaraz po tym jak powstał, a trasa biegła przez obszary, które na początku chciałyśmy pominąć. Przez to przerobiłyśmy różne warunki pogodowe – od niespodziewanych opadów śniegu w Andach, mocnego wiatru na pustyni, upały, dużą wilgoć i burze tropikalne, przez duże różnice temperatur w dzień i w nocy, po mróz w wilgotnej Brukseli. Jak wypadły ubrania i ekwipunek od Regatty? Kawa na ławę:

Kurtka Alegra

Kurtka przeznaczona jest do całorocznego użytku. Posiada polar, który można odpiąć w cieplejsze dni i mieć po prostu kurtkę przeciwdeszczową, chodzić w samym polarze kiedy nam chłodniej lub razem kiedy jest naprawdę zimno. W ten sposób kurtka świetnie sprawdziła się w Andach, gdzie zastał nas śnieg i szybki spadek temperatury, ale też bez polara podczas tropikalnej burzy – wtedy przekonałam się, że naprawdę może dużo wytrzymać. Moje pierwsze zaskoczenie, bo 2 kurtki przeciwdeszczowe innych firm, które miałam wcześniej poza znaczkiem „waterproof” nie miały nic wspólnego z materiałem wodoodpornym i nie dawały rady przy średnim deszczu. Również dzięki temu byłam pewna, że możemy swobodnie podróżować w deszczu nie narażając się na przemoknięcie i przeziębienie. A to znacznie poprawia komfort dalszej podróży. Definitywnie do zabrania do Gruzji. Wiem, że sprawdzi się w górach w zimie.

Plecak Blackfell 45L+10L

Przyzwyczaiłam się do mojego starego plecaka na 40 l, ale niestety teraz jechałam na nieco dłuższą trasę i musiałam mieć coś większego. Tu byłam największym sceptykiem, ponieważ dość długo zajęło mi znalezienie mojego już wysłużonego, który dobrze leżał mi na plecach, był praktyczny i zawsze wystarczał. Tym razem miałam do pokonania kilka tysięcy kilometrów i noszenie go codziennie, do tego w większej wersji więc miałam obawy czy dam radę. Myślałam najpierw o wersji powyżej 60 l tak by zabrać wszystko co wydawało mi się potrzebne. Ostatecznie jednak wybrałam 45 l + 10 l zapasu po wydłużeniu pasów. Podróżując ciągle z plecakiem po Gruzji i mając doświadczenie z mojej pracy jako pilot wycieczek, gdzie często musiałam szybko się spakować, tym razem wiedziałam mniej więcej co jest niezbędne, a co ewentualnie mogę zakupić na miejscu by nie targać zbyt ciężkiego plecaka. Dzięki dodatkowym taśmom do mocowania spokojnie zmieściłam się z wszystkim do plecaka, przypięłam namiot i matę do spania. Zawsze pakuję się tak by być przygotowana na różne warunki atmosferyczne przez ok. 10 dni + bielizna na 2 tygodnie. W tym czasie zawsze znajduję miejsce by to wyprać więc nie ma potrzeby brać więcej. Plecak ma dodatkowo pokrowiec schowany od dołu, który świetnie sprawdził się w deszczowe dni, a także przy transporcie plecaka w nieszczelnym bagażniku w Boliwii, kiedy przy wysiadaniu trudno było go rozpoznać pod ilością piachu i pyłu. Plus kolejny – 2 boczne kieszenie i taśmy mocujące, dzięki którym w końcu miałam zawsze pod ręką termos z kawą lub herbatą. Jedynym minusem dla mnie są linki o jaskrawych kolorach, których osobiście unikam. Tak się już przyzwyczaiłam w Gruzji, że kiedy robię materiał chciałabym się jak najbardziej wtopić w tłum i unikam jaskrawych kolorów odzieży, a nawet ubieram się na czarno, szaro lub brązowo by nie rzucać się w oczy. Jak się jednak okazało w Ameryce Południowej wszystko jest kolorowe o wiele bardziej niż sobie to wyobrażałam. Tam nie rzucałam się w oczy ubiorem czy plecakiem a moją wysokością i kolorem skóry.

Spodnie Softshell

Nie przemakają za szybko, chronią przed wiatrem, łatwo je wyczyścić i coś czego się nie spodziewałam – świetnie chronią w dżungli przed komarami. Dopóki się nie ugotowałam od panującej temperatury i wilgoci moje nogi wypoczywały od masowego ataku komarów. Wytrzymały sporo w różnych warunkach i zanosi się na jeszcze długie użytkowanie.

Kurtka Womens Anderson

Została mi doradzona zamiast typowej bluzy i już kilka dni po przyjeździe do Argentyny zdała egzamin ochrony przed wiatrem. Docieplona przy ciele i jedocześnie z elastycznym materiałem na bokach i rękawach pozwala oddychać ciału a jednocześnie chroni przed wiatrem. Bez problemu wystarczała przy lekkim deszczu. Do tego rękawy z „dziurą” na kciuk, które ocieplały ręce przy wietrze. Zdecydowanie jeden z moich ulubionych ciuchów na wyjeździe.

 

Rękawiczki Smart TouchTip

Może to głupio zabrzmi, ale nie lubię nosić rękawiczek. Wkurzają mnie zwłaszcza kiedy fotografuję, wiec wolę zmarznąć niż siłować się z materiałem między ręką i aparatem. Tym razem się to zmieniło. Moje sceptyczne nastawienie legło w gruzach w Andach przy nagłej zmianie pogody i mocnym wietrze, kiedy latałam jak opętana robiąc zdjęcia burzowych chmur na wysokości ponad 3500 m n.p.m. Nie dość, ze świetnie chronią przed wiatrem to dzięki nadrukom na materiale aparat nie przesuwał się w ręce, a tym bardziej sprawdziły się na ekranie dotykowym aparatu a potem telefonu. Obecnie się z nimi nie rozstaję w górach i w chłodniejsze dni.

 

Namiot Kivu 2 + Mata samopompująca Napa 5

Nasz przenośny 2-osobowy domek na amerykańską podróż sprawdził się zarówno w górach podczas zimnych nocy, jak i w czasie deszczy w dżungli. Ma osobny namiot oraz wodoodporny tropik, który zdejmowałyśmy w parne, gorące dni w Amazonii zapewniając przewiew powietrza, a jednocześnie świetnie chroniąc się przed mrówkami i komarami. Zdecydowanie nie oddam 😉 jedzie ze mną dalej.

Co do maty, na początku trochę zaskoczył mnie jej rozmiar i spodziewałam się, że będzie za duża i za ciężka. Szybko jednak się przekonałam, że bez problemu mam jak ją transportować a jej waga okazała się dmuchaniem na zimne. Pewnie przy moim starym plecaku miałabym problem z zamocowaniem jej ale przy obecnym składzie nie odczuwałam zbytnio że jest cięższa nieco od zwykłej karimaty. Za to komfort spania nie do porównania. Bywało, ze w hostelach czy nocując u kogoś na deskach przykrytych kocem było nam mniej komfortowo niż w namiocie. Szybko można spuścić z niej powietrze, więc obawy, że stracimy dużo czasu na zbieraniu biwaku szybko się rozwiały. Po kilku nocach miałyśmy już taką wprawę, że czasem lokalni byli pod wrażeniem dwóch kobiet, które sobie tak radzą 😉

Reasumując, biorę wszystko do Gruzji i nie oddam 🙂 Rzeczy sprawdziły się i wiem, że nie zawiodą na Kaukazie.

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *