Podsumowanie roku i plan na 2018

Koniec roku zmusza do pewnych podsumowań i zastanowienia się co dalej. Jest to też idealny czas na wyznaczanie sobie celów do realizacji oraz podsumowanie sukcesów i porażek w mijającym właśnie roku. Często słyszę od znajomych, że marzą o czymś, ale mają problem z określeniem konkretnego celu albo sposobu w jaki chcą czegoś  dokonać. Nie będzie żadnym odkryciem stwierdzenie, że najpierw musisz wiedzieć czego dokładnie chcesz. A jeśli już wiesz, pozostają pytania „jak” i „kiedy”. Bez odpowiedzi na te pytania jesteś tylko jednym z miliona ludzi, którzy użalają się nad sobą, ale nie mają tyle ikry, by wziąć sprawy w swoje ręce i nadać im siłę sprawczą. Więc, albo konkret, albo nie ma po co zamęczać społeczeństwo swoimi niespełnionymi aspiracjami.

Marzenia się nie spełniają. Marzenia się spełnia.

Kiedy patrzę na zeszłoroczną listę celów do realizacji przy znacznej większości znajduje się data i miejsce realizacji. Udało się wiele rzeczy. Są również porażki, z których muszę wyciągnąć konsekwencje. Ale są również i marzenia, które odsunęłam całkiem – doszłam do wniosku, że niektóre marzenia nie były do końca moje, lub też dojrzałam do tego by stwierdzić, że odkryłam coś ważniejszego i rozminęłam się z danym celem. Są marzenia, które potrzebują ode mnie więcej nauki, pokory, zmiany sposobu myślenia, by przeżyć ich spełnienie lepiej i dojrzalej. Unikam przepisywania marzeń na kolejny rok. Koniec roku jest dla większości deadline’em.

 

Lista 2017 – czyli co się udało, co nie, a co wymaga weryfikacji planów.

Część z moich marzeń wydaje mi się nierealna, a nawet bywa, że sama nie wierzę, że gdzieś zostały napisane. Patrzenie jednak na listę co jakiś czas motywuje i powstaje w głowie pytanie – a co jeśli spróbuję? Najwyżej się nie uda, ale spróbuję. Największym zaskoczeniem dla mnie samej jest, gdy właśnie te nierealne marzenia się udają, a te oczywiste, które były w planie nie wychodzą.

  • publikacja reportażu w Polsce – kończy się rok, a ja w rękach trzymam 2 kolejne numery Magazynu KONTYNENTY i wydanie Nowej Europy Wschodniej z moimi materiałami. Poprzedni rok już mi pokazał, że nie sztuką jest publikacja pojedynczego zdjęcia. Znacznie większym wysiłkiem obarczony jest materiał, gdzie poza zdjęciami, które muszą układać się w historię, być dobre technicznie i nie ukrywając, trafić w styl danej gazety, jest napisanie tekstu do nich. Bardzo rzadko zdarza się, żeby ktoś miał oba talenty na raz. Tak więc jeśli któregoś brakuje trzeba włożyć w niego więcej pracy i czasu. Zaczęłam uczyć się pisania dzięki IWPR w Gruzji, które organizowało kursy doszkalające, a w Polsce pomógł mi naczelny Kontynentów i koledzy, którzy wydają książki. Nie mam przygotowania dziennikarskiego i o ile w zdjęciach uczyłam się od reportażystów opowiadać historie, to przy tekście szło mi znacznie gorzej. Udało się jednak spiąć i powoli, powoli… zaczynam pisać. Jeszcze długa droga przede mną, ale się uczę, a pierwsze sukcesy motywują do dalszej pracy.
  • wyjście do Tuszetii z pasterzmi – śmiać mi się chcę, jak pomyślę, ile proszenia i udowadniania, że dam radę, było przez ostatni rok, a nawet wcześniej. Ile razy zostałam wyśmiana, lub odmówiono mi tylko dlatego, że jestem kobietą. I nie chodziło tu o utrzymanie tuszeckiej tradycji, a o to, że „baba marudzi i jest ciężarem”. Mimo tego, udało się nie tylko raz przejść drogę do Tuszetii, a nawet w 2 strony, licząc powrót w październiku. Udowodniłam i sobie i pasterzom, że fizycznie i psychicznie dam radę dostosować się do ich trudnych warunków życia i tradycji. To wszystko po to, by zyskać ich szacunek i zostać zaakceptowaną w Omalo, by móc zbierać materiał do albumu o tuszeckich tradycjach.
  • nauka języka gruzińskiego – mieszkam już na tyle długo w Gruzji, że już dawno powinnam mówić po gruzińsku dość biegle. Pisanie po polsku czy angielsku, mimowolna rozmowa po rosyjsku i szybsza nauka tego języka. Grupy, które oprowadzałam po Gruzji po polsku lub angielsku… Wszystko to skutkowało brakiem konieczności mówienia po gruzińsku. Kiedy jednak znalazłam się w Tuszetii, gdzie wiele osób nie zna rosyjskiego, a tym bardziej angielskiego nie miałam już wyjścia. Zaczynałam łapać słowa, zwroty, nazwy. Po jakimś czasie właściciele kilku zaprzyjaźnionych pensjonatów zaczęli mnie do siebie zapraszać, bo nie potrafili dogadać się z turystami. Wydawało mi się, że jest coraz lepiej. Do momentu, kiedy pojechałam na jesień do Tbilisi. Chcąc popisać się przed znajomymi, ile się już nauczyłam nieco się przeliczyłam. Kolega wytknął mi, że większość wyrazów mówię błędnie, a niektóre wyrazy na pewno nie są gruzińskie. „Jak to nie, wszyscy tam u nas mówią”. No właśnie. Podłapałam nie gruziński, a tuszecki. To tak jakby zaczynać naukę języka polskiego od śląskiego. Także, postanowienie – nauczyć się gruzińskiego i rozróżniać go z tuszeckim.
  • lot balonem – marzenie z dzieciństwa. W tym roku postanowiłam je spełnić, choć szczerze, nie miałam pomysłu ani jak, ani gdzie. Marzyłam o Turcji, ale też nie robiłam nic w tą stronę, by tam pojechać. I tu nagle pojawia się oferta współpracy z Ambasadą Turcji w Polsce, którzy w czerwcu wysłali mnie do Kapadocji, głównie bym skupiła się na konnym poznaniu tego regionu. Wracając do jeździectwa po wypadku nawet nie śniłam, że kiedyś będzie dane mi jeździć na koniach arabskich, nie mówiąc o tak fantastycznej scenerii. A lot balonem okazał się dodatkiem do pobytu. Dla mnie, niesamowicie ważnym. Balonem jednak udało się lecieć jeszcze raz. Kiedy wygrałam, jako jedna z 5 osób, stypendium Timothiego Allena nie wiedziałam nawet dokładnie, co wchodzi w nagrodę. Pamiętałam o udziale w festiwalu Xposure International Photography Festival w Emiratach Arabskich, o którym przeczytałam zgłaszając zdjęcia. Ale dopiero po wygranej sięgnęłam po spis nagród i zobaczyłam, ze w ramach warsztatów fotograficznych mamy lot balonem nad pustynią. Marzenie, którego najmniej się spodziewałam.
  • zobaczenie innego świata – marzenie, które udało zrealizować się najszybciej dzięki nieoczekiwanemu wsparciu wielu osób. 1 stycznia ubiegłego roku wraz z przyjaciółką Olą wyleciałyśmy do Buenos Aires by na stopa, konno, piechotą i autobusami po 2,5 miesiącach dotrzeć do Limy. Podróż przez Argentynę, Boliwię i Peru, która z jednej strony była piękna ze względu na widoki, niesamowite znajomości i przeżyte przygody. Z drugiej strony była dla mnie weryfikacją historii, które znałam z mediów czy nawet lekcji w szkole. Wiele rozmów, zderzeń z rzeczywistością i kreowaniem świata pod turystykę, dały mi zupełnie inny obraz, niż ten, które pokazują media. Dały mi poczucie, że z rozwojem turystyki, gdzieś zgubiliśmy jej sens. Nie pragniemy odkrywać, poznawać, a konsumować atrakcje. Do tego dochodzą wątki, jak naprawdę wyglądał kolonializm i jakie są dziś jego konsekwencje w wielu krajach Ameryki. Dlaczego o tym się nie uczy w szkołach zamiast podawać daty i uważać, że jest ona czymś dobrym. Z wieloma rzeczami, rozmowami ze zwykłymi mieszkańcami, górnikami, sklepikarzami, młodszymi i starszymi przedstawicielami tych 3 krajów, pod koniec nie potrafiłam sobie poradzić. Poukładać. Poza Ameryką Południową nieoczekiwanie również zobaczyłam inny świat nieco bliżej. Inny sposób myślenia, inne przekazywanie historii, niż te, które wcześniej znałam. Inny stosunek do pieniędzy, uchodźców, rodziny, roli kobiet, religii. I dużo do przestawienia sobie w głowie. Uważaj o czym marzysz, bo się spełni. Do zmiany poglądów przyczynił się wyjazd do Turcji a potem do Emiratów Arabskich. Wisienką na torcie poglądowej życiowej wywrotki było spotkanie z najlepszymi fotografami na świecie, edytorami amerykańskiego National Geographic czy szefami największych tytułów prasowych i agencji fotograficznych. Ale przy tym ostatnim, jak już w miarę ogarnę, napisze osobny post. Ten mój zobaczony i na razie pobieżnie poznany „inny świat” sprawił, że stnęłam przed ważnym życiowym wyborem, co dalej i znam już odpowiedź.
  • kontynuacja nauki j. hiszpańskiego – zachęcona początkiem roku w krajach hiszpańskojęzycznych do nauki… musiałam oddalić ten pomysł czasowo. Po prostu zostałam w Gruzji prawie do końca roku i nie było możliwości, ale w planach jest ponowny wyjazd do Boliwii, by zrobić jeszcze raz skradziony w lutym materiał i 2 kolejne, więc jako jedyne z celów przechodzi na kolejny rok.
  • poznanie pracy gauchos i uczestnictwo w migracji koni – z jednej strony duże rozczarowanie skalą, jak bardzo z tematu, który chciałam poznać wpadłam na jedną z najdroższych i najpopularniejszych atrakcji turystycznych. Do tego szok podczas festiwalu gauchos, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam rodeo. Myślałam, że temat pracy z końmi tym bardziej legł w gruzach, ale zrealizowałam go w, dla mnie piękniejszej, bo górskiej scenerii w Gruzji. Argentyńskich cowboy’ów jednak nie odpuszczam. Jeszcze przyjedzie taki dzień…
  • wygranie konkursu fotograficznego – potrzebowałam tego. Dla siebie. By uwierzyć w siebie. Miałam wrażenie, że walczę z wiatrakami, nie posuwam się do przodu. Nie robię postępów. Potrzebowałam jakiegoś, choć małego sukcesu, który by mnie podniósł. Startowałam w konkursach w Polsce, ale bez żadnego wyniku. W przebłysku zasięgu internetu w Tuszetii wysłałam zdjęcia na konkurs festiwalu Xposure. Nie ubiegałam się o główną nagrodę. Zależało mi bardziej na stypendium, które oferował Timothy Allen – człowiek, którego od jakiegoś czasu podziwiałam za upór i realizację tematów ginących tradycji i migracji stad, w różnych częściach świata. Dowiedziałam się w konkursie w ostatnich minutach jego trwania. Czas był do północy, a ja zaczynałam dodawać zdjęcia kilka minut przed. Do tego wolny internet. Nie wiem jak to się stało, ale tłumaczę, ze tak miało być. Dodałam ostatnie zdjęcia kilka minut po północy. System zamknął zgłoszenia 5 minut za późno i dzięki temu załadowały się moje zdjęcia. Kiedy po 3 tygodniach ogłoszono, że się dostałam byłam pewna, że to mi się tylko śni. Stypendium i wyjazd do Emiratów nie tylko dodał mi wiary w siebie. Poznałam ludzi na najwyższym poziomie fotografii, którzy pokazali mi zupełnie inne patrzenie na świat. Miałam możliwość porozmawiania z nimi dosłownie o wszystkim, od portfolio, przez to jak zaczynali, jak radzili sobie z samotnością i brakiem wiary w siebie, zmniejszaniem się liczby znajomych po pierwszych sukcesach i jak łączą życie zawodowe z rodzinami. Z Emiratów wróciłam wiedząc dokładnie w jakim kierunku chcę podążać, ale też świadomością ile jeszcze muszę się nauczyć by to osiągnąć. Na pewno wróciłam pewniejsza siebie i patrzę inaczej na wiele spraw.
  • poprawienie umiejętności jeździeckich – i tu można polemizować. Wg pasterzy i znajomych z gór poprawiły sie znacznie, ale ponieważ w Gruzji jest inna technika jazdy niż w Europie… po powrocie do Polski, poza pewnością siebie w siodle i otwartością na próbowanie nowych rzeczy nie wiele się zmieniło. Udowodnił to upadek z konia, zaraz po powrocie do Polski. Głupi błąd i utrata równowagi, kiedy wychodziłam z zakrętu. Wiadomo, najlepszym się zdarza. Ale z drugiej strony otrzeźwiło mnie to, ile jeszcze przede mną pracy. Nie ma co spoczywać na laurach, tylko ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć. To przecież wstęp do marzenia na kojelny rok. Więc czas nieco goni.
  • realizacja projektu w Tuszetii – nie wiedziałam w co się pakuję. Miałam szczątkowe informacje, które szybko zostały zweryfikowane. Popełniłam wiele błędów, ale Tuszowie wiedzieli, dlaczego przyjechałam. Zostałam pasterzem, potem opiekowałam się końmi (awans społeczny), poznałam wiele tradycji oraz niesamowitych ludzi. Tak naprawdę cały sezon spędzony w Tuszetii otworzył przede mną możliwości na kolejny rok. Zdobywania zaufania, w kulturze której się nie zna z nauką języka w trakcie, nie jest łatwe. Ale jak się okazało możliwe. Wymaga bardzo dużo czasu, cierpliwości, chęci poznania, dostosowania się do tradycji, które wywołują kontrowersje w dotychczas znanym świecie, wielu rozmów, uśmiechu i wypitej kawy. Projekt jeszcze się nie zakończył, brakuje mi pewnych rzeczy, które lepiej pokażą Tuszów. Wiem jednak, że mogę wrócić. Wiele razy usłyszałam, że Tuszetia to mój dom, a kiedy jestem w Polsce codziennie ktoś dzwoni zapytać kiedy wracam. Chyba do końca nie wierzyłam, ze uda mi się wejść tak głęboko w tą kulturę. Tylko jak ja pewnego dnia stamtąd wyjadę?
  • droga z Omalo do Shatili – marzyłam o niej od 3 lat, kiedy pierwszy raz zobaczyłam zdjęcie wykonane w okolicach Atsunty. Mieszkając w Tuszetii miałam nadzieje, że je spełnię. Udało się we wrześniu. Jedna z najpiękniejszych, choć niełatwych tras przejechanych konno.
  • rok w drodze – uważaj o czym marzysz, bo się spełni. Zaczęło się dokładnie od 1.01.2017 wylotem do Argentyny i podróżą przez Boliwię i Peru. W Polsce byłam potem całe 2 tygodnie, z czego w domu całe 5 dni, bo rozłożyło mnie przeziębienie. Potem Gruzja – też ciągle w drodze, aż do czerwca, kiedy miałam jedno miejsce, do którego wracałam – pokój w administracji Parku Narodowego Tuszetii, dla którego pracowałam. Mimo tego konno, autem lub na piechotę nadal krążyłam, albo po Tuszetii, albo sporadycznie po pozostałej części Gruzji. Majówka jako pilot w Rumunii, rajd konny i odkrywanie Kapadocji, a potem Stambułu. Powrót do Gruzji i znów w ruchu. Nawet się nie obejrzałam, a już byłam w Polsce, tyle, że dojazd do rodzinnej Nysy zabrał mi aż 2 tygodnie. W ciągu 4 tygodni – kilka razy Warszawa, Gdańsk, Poznań, Kraków, Wrocław, Opole, Iława, Niepołomice, Katowice… niektóre po kilka razy. Prawie 2 tygodnie Emiraty – warsztaty fotograficzne i festiwal, gdzie dzień mieliśmy wypełniony dosłownie od świtu do późnej nocy nauką. Zaraz po powrocie goście z Gruzji i wycieczka po Polsce, by pokazać im mój kraj. Kiedy wróciłam na święta do Nysy miałam wrażenie, że każdą wolną chwilę chciałabym wykorzystać na sen. Zaraz po świętach Kraków i nauka z wyskokiem na Sylwestra do Pragi. Szczerze… marzę by spać.
  • odseparowanie się od toksycznych znajomości – to chyba było jedno z trudniejszych zadań w tym roku. Nasłuchałam się na swój temat wielu historii, których chyba nawet moja bujna wyobraźnia nie dałaby rady wymyślić. Pomijając historie, które niby rozpowiedziałam, przez poczucie innych osób jak mało im jestem wdzięczna, a nic, tak naprawdę dla mnie nie zrobiły. Dowiadywałam się o swoim życiu od tzw. życzliwych osób, które pewnie chciały dobrze, ale spowodowały zawalenie się całkowicie mojej pewności siebie. Projekt w Tuszetii, regionu, gdzie jednak trudno jest dotrzeć i przeważnie brakuje zasięgu, był dla mnie zbawieniem. Mogłam skupić się na pracy zapominając, o tym co mówi się za moimi plecami, unikając jednocześnie kontaktu z tzw. życzliwymi donosicielami. Po pewnym czasie zaczęło do mnie docierać, że to nie ja jestem problemem dla nich. Problemem jest ich niska samoocena i wkurzenie się na osobę, która się wybiła. Poczucie konkurencji, mimo, że nigdy nie startowałam w żadnym wyścigu. Na każdy sukces pracuję, często bez rezultatu. A jeśli coś mi się udaje piszę o tym, bo się cieszę. To chyba słabość naszego narodu, że jak ktoś nie narzeka tylko zabiera 4 litery do roboty i w końcu mu się uda, musi zostać skrytykowany. Ten rok był ciężki pod względem mojej wiary we mnie, właśnie przez ludzi, którzy patrząc na mnie widzą swoje zmarnowane szanse. Wypada mi im tylko powiedzieć, że jeżeli poświęcą tyle samo energii na coś pozytywnego, na pewno ich życie stanie się lepsze i poczują się bardziej spełnieni. A jeżeli czekają na kolejne sensacje, by mówić o mnie za plecami – w kolejnym roku będziecie mieć o czym mówić. Obiecuję.

Realizacja wielu marzeń i celów nie przyszła łatwo. To, że mówię o sukcesach wcale nie znaczy, że mniej było porażek. Nie jestem osobą użalającą się nad sobą, a moja upartość powoduje, że jeśli czegoś mi się nie uda zrealizować, a na tym mi zależy, to po prostu nie odpuszczam. Mój nauczyciel fotografii już kiedyś zauważył u mnie zależność między tym, jak wiele dostanę zniechęcających wiadomości, a tym jak uparcie dążę do celu. Użalam się nad sobą, czasem dzień, czasem tydzień, ale zawsze następuje moment, kiedy wstaję i mówię: „mi się nie uda? to Q…a patrz”. Z resztą, jakby realizacja marzeń była łatwa, straciłyby na wartości.

Plany 2018

  • poprawa umiejętności jeździeckich – mimo, że ten sam punkt wystąpił wcześniej, teraz bardziej chcę położyć nacisk na naukę skakania i utrzymywanie równowagi w galopie. Do tego chcę iść na warsztaty jeździectwa naturalnego, gdzie będę mogła poprawić komunikację między mną a koniem. Jak to skomentował mój kolega, by nauczyć się nowego języka obcego – języka koni. Dalej, mam nadzieję, że zdążę do końca roku – nauka strzelania z łuku i następnie na 2019 – łucznictwo konne. Coraz poważniej myślę o przemierzeniu konno Kirgistanu i Mongolii. Nie po to wróciłam po tak długiej przerwie do jeździectwa, by spocząć na rekreacji. Chcę więcej i wiem, że tego dokonam.
  • nauka języka gruzińskiego – realizacja zaczęta zaraz po Bożym Narodzeniu w Krakowie, gdzie codziennie, przez 2 tygodnie mam zajęcia. Do tego pod koniec lutego wracam do Gruzji tylko na naukę na kursie dla obcokrajowców z przerwami na tuszeckie naleciałości w Alvani 🙂
  • wydanie albumu fotograficznego o tuszeckich tradycjach – orientacyjnie jesień 2018. Praca wre 🙂
  • wystawa fotograficzna – Tuszetia, choć po cichu marzę o udziale w pewnym festiwalu fotograficznym
  • nauka strzelania z łuku – wstęp do łucznictwa konnego
  • 10 dni wolnego, w miejscu, gdzie będę mogła nurkować – brakuje mi samego bycia w otwartej wodzie.
  • lepsze poznanie islamu
  • Inguszetia, Czeczenia, Dagestan
  • organizacja warsztatów fotograficznych i jednocześnie polepszanie własnego warsztatu
  • publikacja w National Geographic, za radą przyjaciół, nie zamierzam sie ograniczać z krajem
  • dalsze publikacje w Polsce i w Gruzji
  • 38/40 – kobiety się domyślą, faceci nie muszą 😉
  • konkurs fotograficzny – teraz już nie dla podbudowania wiary w siebie.

Energia jest, wsparcie przyjaciół ogromne, wiatr w żagle wieje już od Emiratów więc myślę, że lista na 2018 rok jeszcze się rozwinie.

Kochani, życzę Wam wielkich marzeń, takich, które przerażają i przez, które nie można spać, ale nadają sens życiu, oraz tych mniejszych, które nadają mu smaczek. Ale przede wszystkim konsekwencji w ich realizacji. Do tego zdrowia i uśmiechu na twarzy, nawet w ponury dzień 🙂 Nigdy nie wiecie, czyj dzień rozpromieni.

 

M.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *