Pewnego razu w turystyce…

Nic nam się nie należy. Nic nie mamy i nic do końca nie wiemy. Niszczymy świat wokół siebie dostosowując go do tych samych, ,,naszych” zasad, a potem dziwimy się, że w piękne, jeszcze tak niedawno dziewicze miejsce wkradła się komercja.

Rozwoju nie da się powstrzymać, ale zawsze można zwolnić i zastanowić się, jakie są jego skutki

Co jakiś czas pojawiają się w internecie posty, artykuły, komentarze mówiące, że dane miejsce się zmieniło. Że już nie jest jak dawniej. Że gdzieś jest dobrze, bo tak kiedyś było w Polsce. Nie raz słyszałam takie porównania w Gruzji, wcześniej w Rumunii. Może dlatego, że te kraje nie prześcigały się wcześniej w dostosowywaniu do turystów. Zostały w tyle przez sytuację polityczną lub ekonomiczną, a teraz są „turystycznymi perełkami”, które trzeba odkryć zanim zadepcze je masowa turystyka. Zapominamy tylko o jednym. To my jesteśmy masową turystyką. Mam na myśli nie tylko biura podróży i wycieczki all inclusive, ale też masowy napływ „podróżników”, którzy prześcigają się w sposobach odkrywania danego miejsca – jak najtaniej, jak najwięcej i z masą zdjęć selfie.


Mamy w sobie zmysł odkrywcy, który nawet w miejscu tysiąc razy opisanym każe nam czymś się wyróżnić, bo nasza podróż musi być bardziej wyjątkowa niż inne. Jak najwięcej krajów, najlepiej jak najmniejszym kosztem (przecież zawsze trzeba się targować). Urlop jest krótki, a tak wiele czeka na „odkrycie”.

Żyjemy w dobie bombardujących nas z każdej strony informacji. W ich natłoku wyrabiamy sobie opinię na podstawie incydentów, a nie prawdziwej wiedzy. Zamach, nagłośnione medialnie potyczki polityczne, podgrzewane konflikty i przy tym nasza pewność, że wiemy wszystko. Mamy zdanie o jakimś miejscu, zanim znajdziemy je na mapie. Potem jedziemy tam z kieszonkowym przewodnikiem i uważamy, że w tydzień zobaczyliśmy naprawdę dużo. Co więcej, mamy już opinię o całym kraju, rozumiemy jego historię, znajomi zazdroszczą nam świetnego urlopu.

W tym pośpiechu odhaczania krajów, doświadczeń, szukania siebie, zapominamy, że wokół są ludzie. Pada zdanie: „Jak tu biednie”, a po nim ciśnie się na usta: „jaki ten kraj zacofany, mogliby zrobić tak i tak…” Bo przecież jesteśmy najlepszymi specjalistami. Żyjemy w stabilnym państwie, gdzie bezpieczeństwo nam się należy. A przynajmniej chcemy w to wierzyć.

Myślę, że nic nam się nie należy. Nic nie mamy i nic do końca nie wiemy. Niszczymy świat wokół siebie dostosowując go do tych samych zasad, a potem dziwimy się, że w piękne, jeszcze nie tak dawno dziewicze miejsce wkradła się komercja. Przecież chcieliśmy, by było jak u nas, bo u nas jest lepiej. Dostosowując wszystko do własnych wymagań nawet nie wiemy, kiedy sami wprowadzamy inne wartości w życie ludzi, których spotykamy podróżując. Muszą je szybko zaakceptować, bo przecież dzięki temu przyjedzie więcej turystów, będą nowe hotele, miejsca pracy.

Mam wrażenie, że opisując mniej znane miejsce przyczyniamy się do tego, że zatraca ono swój wyjątkowy charakter. Nagle wszyscy chcą je poznać. Ale przecież nie każdy przyjedzie do namiotu, szałasu, rozwalającego się domku pasterskiego w górach. Większość turystów ma wymagania, warunkiem koniecznym są: ciepła woda, czyste łóżko i wi-fi, by szybko poinformować, w jaką dzicz się pojechało odkrywać świat. Tubylcy nie mają takich wygód przez całe życie i często nie rozumieją narzekań turystów. Przecież dali im kawałek swojego świata. To, po co przyjechali. A oni narzekają, że nie ma zasięgu, wody, gazu czy prądu. Ale właśnie tak tu się żyje, a takie życie chcieli zobaczyć. Czyżby?

Tubylcy często nie rozumieją narzekań turystów. Przecież dali im kawałek swojego świata...
Tubylcy często nie rozumieją narzekań turystów. Przecież dali im kawałek swojego świata…

Często żyjemy wyobrażeniami danego miejsca, a kiedy rzeczywistość okazuje się inna, chcemy ją zmieniać. Przecież jest piękny widok, więc można zbudować hotel. Będą miejsca pracy. Będą pieniądze. Będą śmieci, ścieki i nadmierna eksploatacja terenu. A mieszkańcy przez najbliższe lata będą tylko marzyć o pracy, bo nie mają wystarczających kwalifikacji.

Potem pojawiają się przedsiębiorcy z innych krajów. Ci drobni, którzy zakładają niewielki biznes w przekonaniu, że w ojczystym kraju im się nie udało, ale w tym zbiją fortunę. Fortuna jednak nie nadchodzi i zaczynają narzekać. Bo przecież winna jest społeczność. Nie zadają sobie trudu, by ją poznać, ale roszczą sobie prawo, by ją krytykować. Pojawiają się też więksi przedsiębiorcy z dużym kapitałem i jeszcze większymi oczekiwaniami. Powstają hotele, prywatne sektory plaż, by turyści czuli się bardziej bezpiecznie, drogi dojazdowe do niedostępnych miejsc, by mogli podziwiać „dziką przyrodę” z auta.

Wyjście ze strefy bezpieczeństwa boli. Przyzwyczajamy się do europejskich standardów mimo narzekania na nie. Tylko dlaczego wszędzie ich wymagamy, nawet poza Europą? Bo przywieźliśmy euro? Wymagając szczególnego traktowania tylko dlatego, że „nas na to stać”, zmieniamy wyobrażenie lokalnej ludności o nas samych, turystach czy podróżnikach. Bardzo szybko dostrzegają, że czysta życzliwość jest kosztowna, a ludzie machają papierkami, za które można wyżywić rodzinę. A potem narzekamy, że kiedyś jakieś miejsce było gościnne. Było, zanim tysiące osób przed nami zaczęło tej gościnności wymagać. Wymagali przyjęcia do domu, nakarmienia, rozmowy.

Inną skalą jest przyjęcie podróżnika raz na kilka lat, odmówienie sobie jedzenia, by przybysz nie był głodny, a inną goszczenie kilku w miesiącu. Zmieniła się skala zjawiska, bo dzisiaj każdy chce być podróżnikiem. Po co dać komuś zarobić, jestem podróżnikiem, będę podróżować jak najtaniej licząc na gościnność. Jeśli jej nie otrzymam, uznam, że cały kraj jest niegościnny i zmienił się na gorsze.

To my zmieniliśmy się na gorsze. Staliśmy się bardziej wymagający i wygodni, nie dając od siebie tego, co dla drugiego człowieka jest najważniejsze – naszego czasu. Tak bardzo się śpieszymy, że przestajemy na siebie patrzeć jak na ludzi. Może tu tkwi problem… Mamy wobec innych oczekiwania i przeżywamy zawód, gdy ich nie spełnią. O ile łatwiej byłoby stanąć na chwilę, rozejrzeć się i poświęcić kilka sekund na zobaczenie świata takim, jaki jest. Poznanie tego, co myślą inni, a nie my. Może nie wiemy wszystkiego? Może warto poczuć, by coś poznać lepiej?

Rozwoju w wielu dziedzinach życia nie da się powstrzymać, ale zawsze można zwolnić i zastanowić się, czy idzie w dobrą stronę i jakie są jego skutki. Czy wprowadzając nowe rzeczy czy idee w miejsce, gdzie ich wcześniej nie było, nie zmienimy tylko przestrzeni, ale całą społeczność. Czy przez naszą chęć bycia niezależnymi, postępowymi, wyzwolonymi nie naruszymy sposobu myślenia społeczności, która z innymi wartościami przetrwała dłuższą historię od naszej. Pytanie, czy w ogóle interesuje nas jej historia, czy przyjechaliśmy w ładne miejsce na imprezę. Można przecież wieczór z lokalną muzyką zamówić.

Przez nasze wymagania możemy bezpowrotnie stracić możliwość poznania pierwotnego charakteru danego miejsca, co potem stanie się powodem rozczarowania i krytyki. Ale społeczność, która tam żyje, może stracić znacznie więcej – swoje wartości, a nawet tożsamość, próbując sprostać naszym oczekiwaniom, a tego nie da się odtworzyć. Nie będzie można kupić czegoś, co nie będzie już istniało.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *